|
Żyjąc urywkami
środa, 6 marca 2013
Marzenia nie bolą
http://www.female.pl/artykul/15811-marzenia-nie-bola-malgorzata-a-jedrzejewska
To jest książka Małgorzaty, która wejdzie na rynek 25 marca. Polecam gorąco, książka jest świetnie napisana!
To jest książka Małgorzaty, która wejdzie na rynek 25 marca. Polecam gorąco, książka jest świetnie napisana!
poniedziałek, 11 lutego 2013
Moje koteki
Mam w domu dwie śliczne koteczki. Starsza Marysia jest dostojna, zrównoważona, powiem więcej to jest dama. Natomiast Ździśka to taki wiejski obwieś, lata po meblach, kradnie z lodówki, chowa się do szeleszczących worków udając, że jej nie ma i wcale nie kuma jak to jest z kuwetą. Otóż mój syn, dla komfortu psychicznego Marysi zainstalował drugą, mniejszą kuwetkę. Bo często było tak,że naraz cała rodzina zechciała siku. Więc Żdziśka przeniosła się do tej mniejszej kuwety, załatwia tam swoje sprawy, po czym przechodzi do kuwety dużej i zamaszyście zakopuje nie wiedzieć co. Beka. Uwielbiam siadać na swoim sedesie:)
Zabawa w dwa ognie
Przyrzeczenie
Lekarskie
przysięga nawiązująca treścią do Deklaracji genewskiej składana przez
absolwentów kierunku lekarskiego oraz lekarsko-dentystycznego uczelni medycznych
w Polsce. Tekst Przyrzeczenia stanowi część Kodeksu Etyki Lekarskiej uchwalonego
przez Krajowy Zjazd Lekarzy.
Przyjmuję z szacunkiem i wdzięcznością dla moich Mistrzów nadany mi tytuł
lekarza i w pełni świadomy związanych z nim obowiązków przyrzekam:
obowiązki te sumiennie spełniać;
służyć życiu i zdrowiu ludzkiemu;
według najlepszej mej wiedzy przeciwdziałać cierpieniu i zapobiegać
chorobom, a chorym nieść pomoc bez żadnych różnic, takich jak: rasa, religia,
narodowość, poglądy polityczne, stan majątkowy i inne, mając na celu wyłącznie
ich dobro i okazując im należny szacunek;
nie nadużywać ich zaufania i dochować tajemnicy lekarskiej nawet po
śmierci chorego;
strzec godności stanu lekarskiego i niczym jej nie splamić, a do kolegów
lekarzy odnosić się z należną im życzliwością, nie podważając zaufania do nich,
jednak postępując bezstronnie i mając na względzie dobro chorych;
stale poszerzać swą wiedzę lekarską i podawać do wiadomości świata
lekarskiego wszystko to, co uda mi się wynaleźć i udoskonalić.
PRZYRZEKAM TO UROCZYŚCIE!
Jak to co niżej napiszę ma się do uroczystego przyrzeczenia? No chyba, że
orzecznik zusowski nie jest lekarzem. Więc kim? Urzędnikiem?
Starałam się o drugi półroczny zasiłek rehabilitacyjny. Orzecznik ZUS-u
odrzuciła mój wniosek, bo nie widziała podstaw do dalszego zasiłku. Zanegowała
opinię specjalisty psychiatrii. Odwołałam się i uznano to odwołanie wyznaczając
Komisję Lekarską w tymże ZUS-ie. Wczoraj odbyło się posiedzenie Komisji, które
wyglądało tak:
Weszłam do
pomieszczenia gdzie siedziały 3 panie w wieku
ponademerytalnym, które notabene zamiast ustąpić miejsca młodym,
dorabiają do
emeryturki. Jedna z pań, która siedziała do mnie tyłem, walila w
klawisze klawiatury, przywitała mnie słowami: witam panią już
po raz drugi. We mnie coś strzeliło.Deja vu? Komisja sprzed 3 lat, ale
kierowala mnie wtedy onkolog. Ten sam skład, a ja czepiłam się
bezmyślnie życia a
panie orzeczniczki ciepłych posadek. I zaczęła się jak poprzednio zabawa
w dwa
ognie. Dwa, bo trzecia pani siedziała i mnie obserwowała. Ta siedząca
tyłem
zaczęła zadawać pytania, więc próbowałam odpowiedzieć, bo już druga
orzeczniczka
zadała następne, na które nie zdążyłam odpowiedzieć, bo już padło
następne pytanie od pierwszej pani. I tak
kilka pytań, na które nie zdążyłam odpowiadać. Czyż to nie zabawa w dwa
ognie?
Krótkie piłki, ale bolesne. W którymś momencie na pytanie, jakie mam
objawy lęku
zaczęłam mówić, że po każdym takim napadzie lądowałam na pogotowiu. Na
co obie
panie równocześnie: a gdzie-do-wo-dy! Gdzie dowody! Już miałam
odpowiedzieć, że
te dowody miałam na poprzedniej z nimi komisji, których nie uznały,
stwierdziły, że papiery z pobytu w pogotowiu o otrzymanych kroplówkach
nie są dowodami, dowodami w ich
pojęciu jest orzeczenie lekarza. Wówczas po tamtej komisji te
"niedowody" wyrzuciłam. Ale można pewnie poprosić w Szpitalu na Zaspie o
odpisy z
archiwum.
A więc tym razem nie miałam dowodów. Ale nie zdążyłam odpowiedzieć bo padł
kategoryczny rozkaz: proszę się rozebrać, zostawić tylko majtki i stanik I na
wagę proszę. Podczas rozbierania się wyszła trzecia pani z pokoju, po czym
wróciła w momencie kiedy stałam na wadze. Waga tuż przy drzwiach. I oto stałam
się obiektem ludzkich spojrzeń z korytarza. Cudny widok. Poczułam się jak pod
pręgierzem. Wpadłam w straszną złość i krzyknęłam: co pani wyrabia? A ta: co się
pani denerwuje? Rozpłakałam się i wykrztusiłam, że czuję się upodlona tą sytuacją. Na co ona :
niepotrzebnie. A ja: więc proszę się rozebrać do majtek i stanąć w tym
korytarzu. Chyba dopiero wtedy pojęła o co mi chodzi. I miałam po badaniu. Ale to nie
wszystko, byłoby za pięknie. Ta druga pani kazała mi się położyć na kozetce i
zaczęła mnie macać - przypominam, że skierowanie od psychiatry mialam na chorobę
psychosomatyczną o symbolu F33, co potwierdziła podczas pobytu w
sanatorium w ramach prewencji rentowej specjalista psychiatrii. Podczas tego macania wzrok tej drugiej pani siedzącej
tyłem spoczął na mojej piersi ! O! Ma pani protezę? A może nie miała pani usuniętej w
całości piersi? Nie prosze pani, to jest po rekonstrukcji , czy to źle? Hm..nie.
Próbuję tłumaczyć jaką metodą była operacja rekonstrukcji, że z pleców, że dwa
razy. Chyba źle zrobiłam, że zachciało mi się wyglądać jak kobieta.! Mogłam tu
tak przyjść jak jednooki Cyklop i dać paniom satysfakcję, że mimo iż starszawe to
jednak w pełnej krasie z wszystkimi zewnętrznymi narządami. Ale nie, musiałam się wychylić z
szeregu! Leżąc tak przypomniałam sobie moją pierwszą komisję. Byłam po pierwszej
dawce chemioterapii (czerwonej- okrutnej i bardzo agresywnej) po której mi
prawie od razu wyleciały włosy, co zostalo syn mi zgolił. Pani orzecznik w
pierwszej komisji zajrzała w dokumentację medyczną gdzie było wszystko napisane
(że rak-bydlę złośliwe, że mastektomia calościowa, że chemia czerwona) , na
wstępie zażądała: proszę zdjąc peruke.
Mowę mi odjęło i sparaliżował mnie strach, co jeszcze będę musiała zrobić,
by udowodnić, że jestem chora? Nie chcę choroby, nie chcę tej pieprzonej renty.
Chcę swoją GODNOŚĆ, którą mi odbierają kobiety, które zwą się lekarzami!!! Po
tej pierwszej komisji załapałam się na dwa lata renty. Ale ZUS nie mógł mi
płacić, bo nie mialam 5 z ostatnich 10 lat pracy. Okej, zwróciłam się poprzez
tutejszy ZUS do Sądu Pracy. I czekałam. Czekałam. Czekałam. Nie miałam siły na
walkę z ZUS-em więc czekałam tak
dwa lata. Potem straciłam cierpliwość ( jak mogłam!!!) I napisałam
ponownie. Okazało się, że pani urzędniczka nie przekazała sprawy do Sądu.!!! Więc
po 25 miesiącach sprawa znalazła się w Sądzie i jednym klapnięciem młotka Pani
Sędzia uznała moje roszczenia. To był 1 października 2009 roku gdzie wyrokiem
Sądu ZUS miał obowiązek mi wypłacić rentę od maja 2007 roku. Podczas gdy renta
skończyła mi się 30 września 2009, a więc dzień przed sprawą sądową. To nie
koniec mojej gehenny. Czekałam na ruch urzędniczki z ZUS -u, długo czekałam, ale tym razem dreptałam koło mojej
sprawy, aż wydreptałam ją w grudniu. Napisałam podanie o przesłanie na moje
konto bankowe, podałam numer konta, adres nowostawski zamieszkania. Zadzwoniłam
ponownie do ZUS parę dni przed Świętami. I co się okazało? Pani urzędniczka
jednak chciała mnie srogo ukarać, bo w tym dniu złożyła dyspozycję wypłaty mojej
zaległej renty (za 28 miesięcy) w maleńkim urzędzie pocztowym w Nowym Stawie,
gdzie uzbieranie ponad 20 tysięcy zajęłoby z dwa tygodnie. Aha! Ukarało mnie toto? Ukarało. Za co? Ano, za to
babo, że poganiałaś urzędniczkę ZUS!! Nie można tak. Choruj i cierp w milczeniu.
Na szczęście na mojej drodze życiowej są też dobrzy ludzie :). Pewna osoba ( Boże
chroń Ją) załatwiła tak, że te pieniądze skierowali na dużą pocztę w Gdańsku. I
jeszcze tego samego dnia je odebrałam. Czy to koniec ? Ależ nie !!! Ale dziś już
nie mam sił. Znów ogarnia mnie mroczna fala. Czuję, że odpływam w głąb siebie.
Nie chcę tego!!!!
Zawsze
miałam do siebie żal, że nie walczę, że odpuszczam urzędnikom dla
mojego świętego spokoju. Dziś już wiem, że powinnam zawsze zawalczyć.
Moja
choroba nowotworowa zaczęła się 2 kwietnia 2007 roku to dzień operacji.
Straciłam
pracę, zostałam na lodzie, nieubezpieczona, załamana, z nocnymi
koszmarami po
których tylko zabić się można. I z głową pełną złych, okrutnych myśli i
wizji.
Finansowo pomogła mi moja najbliższa rodzina, pracująca ciężko w Anglii.
W rok
po operacji siostra namówiła mnie na udział w projekcie, który
gwarantował półroczny staz pracy. Dobre I to.
Przeorganizowałam całe swoje życie. Początkowo dojeżdżałam codziennie z
Gdańska
do Nowego Stawu, ale postanowiłyśmy z siostrą, że u niej zamieszkam. Dla
pracy
za marne PUPowskie grosze zrezygnowałam ze swojego azylu, mojej podusi,
gdzie
wracałam na weekendy. Początkowo byłam bardzo nieszczęśliwa, ale w końcu
polubiłam to. Po stażu dostałam pracę na czas zastępstwa-byłam
szczęśliwa, że
mogę pracować, zarabiać, spełniać się. W tym mniej wiecej czasie
wywalczylam sobie rentę. I co?
Szczęście? Ależ skąd. PUP w Malborku dostał te informacje no i zaczęła
się walka
na dokumenty, że oszukałam PUP, że wykorzystałam ich pieniądze na staż ?
Słowem
czułam się jak oszust. Staż miałam w 2008 roku a rentę wywalczylam w
październiku 2009 roku!!!! Skąd wtedy miałam to wiedzieć? Jestem więc
oszustką i
aferzystką. Napisałam pismo do Starosty Malborskiego opisując całą
sytuację. Na
szczęście starostwo zrozumiało moją sytuację i nie musiałam zwracać tych
pieniędzy. Ale jak się czułam? JAK
OSZUST!! Zaczęłam popadać w dziwne stany odrętwienia. Lęk był
wszechogarniający, dusił mnie. Kilka razy syn zawiózł mnie na pogotowie,
bo był
pewien, że to zawał serca, takie objawy miałam. Przy trzecim chyba takim
napadzie, kiedy leżałam pod kroplówką w szpitalu na Zaspie, dyżurujący
lekarz powiedział mi, że
powinnam udać się do psychiatry, że to są objawy nerwicy lękowej. Udałam
się, po
czym lekarz od razu zapakował mnie do szpitala psychiatrycznego. 7
tygodni mnie "naprawiali". Wróciłam do domu.
Lęk pozostał. Poza tym już nie pracowałam. Znów czułam się jak intruz w
swoim
życiu, jak natręt na świecie. Po co mi tu być? Ogarniała mnie mroczna
otchłań.
Byłam już u kresu kiedy mój przyjaciel i poprzedni pracodawca zadzwonił z
wiadomością, że ma dla mnie pracę, chociaż też na zastępstwo, byłam
szczęśliwa,
uwierzyłam, że los się do mnie uśmiecha. Pomału odchodziły nocne
koszmary. Ale
cały czas byłam na lekach, pod
opieką psychiatry. Praca się kończyła a ja znów kurczyłam się w sobie.
Odpływałam w czeluść siebie. Nie chcę tam być z jednej strony ale z drugiej
czuję, że tam mimo wszystko jest bezpiecznie. Nie muszę wychodzić, rozmawiać,
jeść, nie muszę NIC! Tylko oczy mojego syna. Zrozpaczone i pełne lęku. Tylko to
mnie trzyma. Nie umiem mówić o sobie, nie umiem rozmawiać z lekarzami,
pschylogami. Nie potrafię powiedzieć jak bardzo dusza mnie boli, jak bardzo chcę
odpłynąć i nie czuć. Zbyt krucha
jestem i słaba, ale powzięłam decyzję, że będę walczyła o siebie z
urzędasami.
Subskrybuj:
Posty (Atom)